O wolności od wspólnego jedzenia przy, nadal wspólnym, stole.

Naie znam się na trybach życia rodzin, ale to co znam ze swojej rodziny to było tak:  zazwyczaj, gdy ktoś w rodzinie gotuje- to dla wszystkich jest to samo: śnaidanie było to DAWNIEJ albo jakieś płatki albo kanapki (margaryna, ser, lub szynka), a kto nie lubi, to omija śniadanie w ogóle; obiad - wspólny późny (no chyba, że ktoś ma alergię, to jest dla niego coś innego), kolacja podobnie - znów zapewne to samo. Chyba, że ktoś zanurkuje w lodówce i "coś" sobie weźmie osobno, zazwyczaj jakiś dodatek białkowy. W międzyczasie przegryzki,  ciasteczka.
W medycynie chińskiej z kolei jest powiedziane, że przecież pożywienie nie jest obojetne dla poszczególnych narządów itd, wpływa na organizm jak lekarstwo, a organizmy mamy przecież różne...Inaczej teraz gotuję dla babci 87 letniej, inaczej chce zjeść tata. A jeszcze są dwie pozostałe osoby: mama i siostra plus ja sama, i intuicyjnie dostrzegane przeze mnie potrzeby i przemiany w moim organiźmie.

Mimo, że obecnie do śniadania w lodówce pojawiają sie już wegańskie pasty do chleba, pasztet warzywny, paprykarz,  hummus z ciecierzycy, wegański twarożek z nerkowców, mleka roślinne itd. to nadal śniadanie jest wyzwaniem. Bo dla większości jednostek w mojej rodzinie powinno być ciepłe. A nie ma na to czasu, bo ja nie mieszkam z nimi, tylko jedzonko przywożę. Tylko babcia ostatnio przestawiła się na jedzenie mielonej przeze mnie kaszki w Vitamixie: płatki jaglane, migdały, orzechy nerkowca, cynamon, rodzynki i siemie lniane, sezam - z tego robi się mączka i zalewa to rano  gorącą wodą. Babcia czuje się o niebo lepiej niż na glutenowym chlebie!

Gdy mieszkałam jakiś czas sama i wróciłam do wegetarianizmu, dobrze było słychać mój własny wykończony  10 letnim "wszystkojedzeniem" organizm. Otyłość i niedożywienie, nadmiar wody i zaśluzowanie, choroby skóry, AZS, i astma.Odstawiałam zaraz po mięsie, różne rzeczy typu biała mąka, i białe pieczywo, cukier, albo nabiał...i była szokująca, zauważalna różnica w zdrowiu (np. zniknięcie całkowiecie trwałego, wielomiesięcznego, zaczerwienienia-rumienia na policzkach (jak przy trądziku różowatym), guli śluzu w gardle, której nijak od lat nie mogłam wyleczyć niczym mimo prześwietleń i antybiotyków), albo tłuszcze, rafinowane oleje (wypryski i spierzchnięcie na twarzy lub gładka skóra gdy minimum spożycia wyabstrachowanych tłuszczy). Wtedy też w dużej mierze żywiłam się surowo, i bardzo dobrze się czułam, gównie w kategorii odczuwania energii (tzw. siły do życia). Po prostu aż mnie podrywało, trenowałam marsze nordic walking, dobrze, że jeżdziłam rowerem całą zimę. Miałam wrażenie jakbym miała w kręgosłupie żywego węża, który podskakuje, a ja z nim :). I grzeje organizm. Przez dwa lata schudłam wtedy 22 kg. Samo zeszło. Z 96 do 74 teraz.

No ale jak się teraz gotuje wegańsko/wegetariańsko dla 5 osób, z których każda ma inny organizm i zmaga się z innymi wyzwaniami, innymi też dolegliwościami czy zaniedbaniami dietetycznymi...To jak to wszystko ogranąć?

- Ja sama to dobrze się czuje na surowej diecie, ale także bardzo dobrze na jesienno-zimowej sezonowej jaglance na ciepło, osuszającej organizm z nadmiaru płynów i śluzu i zastoju energii (np. katar zatokowy mija). Mam też wrażenie, że eksperyment bezglutenowy daje bardzo dużą poprawę samopoczucia, gównie jeśli chodzi o zaleganie w jelitach i twardość żołądka, ogromne zmęczenie, znużenie, wyczerpanie wręcz po takim glutenowym posiłku.
Tego już nie znałam na, w dużej mierze,  surowym weganiźmie (u mnie latem), zapomniałam, że można być po tradycyjnym  jedzeniu tak zmęczonym, że trzeba się położyć...:/
Mnie teraz na na wegańskiej i bezglutenowej diecie po jedzeniu -  po prostu podrywa do czynu, na rower, na spacer, zrobić coś, energia wraca i aż mrowi, a nie uf...teraz trzeba strawić i zmóc to, co się pochłonęło...i że spać się chce po jedzeniu... pod koc. Tak było kiedyś. Nawet do tego stopnia, że jak miałam dużo pracy, to cały dzień nic nie jadłam...bo po jedzeniu będę zbyt zmęczona, by pracować! I wtedy myślałam, że tak musi być, że tak  wszyscy mają...

Także pisząc o wolności od wspólnego jedzenia, nie mam na mysli wspólnego posiłku przy stole, ale mam na myśli to, że każdemu służy co innego. I dlatego czasem każdemu co innego smakuje. 
- Babcia: długo gotowane, ciepłe, pomału ogrzewające potrawy, zupy nawilżające jelita (zaparcia atroficzne), ale osuszające komórki ciała od obrzęków np. w nogach, do tego przeciwzapalne i wspomagające stawy.
- Siostra - mocno rozgrzewające i nawilżające, podnoszące odporność i kaloryczne, do tego regularne!
- Mama - przede wszystkim odpoczynek jest ważny, nie przeziębianie się zewnętrzne, czapy, buty, nie przetrenowywanie się, dożywienie, rozgrzanie powolne, doładowanie wszystkich elementów organizmu
- Tata- zupełnie odwrotnie wulkan energii, spalania - tutaj ważne odkwaszenie, dodanie więcej podstawy czyli weglowodanów, warzyw, owoców -  zamiast dominacji białka i tłuszczy; no i ruch fizyczny...Na szczęście jest działka, gdzie Mama odpocznie a tata popracuje.

No i jak tu zrobić wspólny jeden obiad? A do tego dobrze zbilansowany wegański? 
Weganizm jest prosty i mam nadzieję pokazać, że to się da:)

Komentarze