Co zmienił weganizm w mojej kuchni... - Komponowanie potraw a smak....

Dawniej w gotowaniu kierowałam się smakiem. No bo czym by innym? Do smaku dawałam cukru do koktailu, masła do sosu...Sera, oliwy...Masła pod kanapkę...Tak robiłam z przyzwyczajnia. No bo jak inaczej - na sucho? Nawet w kuchni wegańskiej, już wiedząc, że tamta "smakoszowska" kuchnia wprowadza w błąd mój organizm, który otrzymuje zgiełk informacyjny w posiłku.  Ale także wegańsko, nadal komponowałam składniki pod smak, mimo, że czułam, że organizm wyuczony by łaknąć spektakularnych doznań, sam sobie szkodzi.

Ostatnio oglądałam Masterchef Australia Masterklasę: robili polentę...I tak oglądałam, ale ślinka mi już nie ciekła...100 g polenty, na to 100g masła i 100g parmezanu - i na to jeszcze oliwa, no i oczywiście jakiś drób owijany w boczek...I tak skupiałam się na tym zadaniu, aby przypomnieć sobie jego obłędny smak (połowa uczestników i jury wzdychała wznosząc oczy do nieba, wspominając smaki dziecinstwa, Italię itd.)- no przecież masło, parmezan, boczek...Ale nijak nie umiałam już wykrzesać w sobie entuzjazmu. Próbowałam się wsłuchać w to danie. Ale ta próba tylko mnie zdystansowała. Po prostu mi...nie smakuje.  A przecież dawniej to były smaki "samograje"- im więcej tym lepiej, wszystko ze wszystkim pasuje. Czemu w połowie tego programu straciłam zainteresowanie...? Przecież po to nawet wykupiłam kablówkę aby miec Kuchnia TV...a teraz co - już mnie nie fascynuje?
Uwielbiam Kuchnia Tv i weganizować różne klasyczne dania...Jednak jedząc jakiś czas już wegańsko uczę się innego spojrzenia na pożywienie. Tzn widzę, prócz piękna samych roślin z wyglądu, widzę też jego wartość dla życia, dla odżywienia, i dla samopoczucia po posiłku...
1. Czy będę miała siłę czy też zachcę mi się spać...
2. Czy nie ma w daniu nadmiaru tych samych grup składników, które są niepotrzene w nadmiarze organizmowi...
3. No i w ten sposób doszłam do ściany - bo jeśli nie robię dań (albo szejków) w stylu "najpyszniejsze" "najlepsze", "ulubiony smak"...to o co chodzi?


No więc zauważyłam, że strzygę uchem na informacje o zasadach łączenia pokarmów np. jak wykorztystać wchłanialność wapnia - otórz trzeba dodać wit C. Zatem najlepszy koktail to będzie np. sok pomarańczowy z tahiną... lub dressing pietruszkowo- sezamowy  - ale czy bym je wymyśliła jako "najpyszniejszy", gdybym się kierowała dawnym smakoszowskim smakiem...? Dawnym - chyba nie, ale tym nowym wyczuciem smaku, po wegańsku- chyba tak...Chyba w ten sposób, w oparciu o intuicyjne wybierane "smakujące nam" dzięki ich pozytywnemu, niezakłóconemu oddziaływaniu pokarmy i odwieczne połączenia, powstawała makrobiotyczna wiedza, wiedza o leczeniu żywieniem, oddziaływaniu ziół, mikroelementów, witamin...Mam wrażenie, że  mój organizm po tych 2 latach weganizmu (z małymi wpadkami wege), otworzył się na zupełnie inne połaczenia smakowe...Ale też, że pomału odblokowuje się umysł. Przekracza kulinarne przyzwyczajenia. Chleb bez masła. Pieczywo bez chlena, np. jaglane. Majonez bez jajka. Coraz mniej składników na raz, w jednym daniu. I tak jak pisała Autorka Smakoterapii - docenia się złożoność smaku pojedynczych składników, np. congee - kleiku z ryżu. Samego, czystego ryżu z woda i odrobiną soli. Organizm jakby odpoczywał. Trochę tak, jak po głodówce zdrowotnej- każdy kęs jest smaczny i intensywny :)

W ten sposób doceniam jedzenie zupy z kromką chleba (warzywa plus zboża), chociaż ograniczam gluten i z pewnością obecnie wolałabym zupę  z pulpetem z jaglanki O! To obecnie  byłoby Pyszne! ;)
Dodawanie garści soczewicy do ryżu (strączki plus ziarna)
Łączenie kukurydzy z fasolą (tradycyjna mądrość Ameryki Pd.)
Albo namaczanie orzechów i pestek - aktywizuje w nich enzymy, które poprawiają trawienie tych produktów przez człowieka

Zatem za smaczne uznam te dania, po których będę się od razu dobrze czuła, które mi dostarczają dobrze wchłanialnych i przyswajalnych witamin, mikroelementów, enzymów no i aminokwasów, że wzrośnie witalność, siła i zadowolenie. Takie długofalowe. I np. pyszna juz nie bedzie mieszanka :studencka" orzechów i bakalii, bo nie dość że suche, nie będą do końca strawione,  to jeszcze za duża porcja na raz...

Wiem, że by uzyskać pełnowartościowe (o pełnym łańcuchu aminokwasów niezbędnych do wchłonięcia go w przewodzie pokarmowym)  białko z roślin, potrzeba jest zróżnicowana dieta w obrębie spozycia w około 24 godzin, i nie muszą być one łączone koniecznie w jednym posiłku. Jednak...tak bardziej smakuje :), i to jest chyba właśnie to odkrycie. Że chce się posypać sałatkę zmielonym siemieniem lnianym, albo dodać łyżkę kaszy do smalcu z fasoli, albo do razowych muffinów dodać łyżkę mąki z ciecierzycy...

Myślę, że to jest kolejna zasługa weganizmu - obudzenie się tego tzw. zdrowego smaku, a zarazem wolność od dań, które są tautologiczne, tzn. od wyizolowanych elementów np. biała bułka z masłem i serem - kompletnie niezblilansowane! Już dawno tego nie jem, ale przebiałczenie i przecukrzenie dań, które niegdyś mi smakowały teraz mnie wręcz odpycha. I ta rzeczona polenta i z masłem i serem...dla mnie została...trochę popsuta.

Wolałabym polentę z odrobiną nierafinowanego oleju. np. lnianego, z jarmużem i suszonymi pomidorami, a jako słony dodatek np. jakiś fajny, fermentowany, zimny i chrupiący ogórek...
To by mi posmakowało i podniosło na duchu, a jakby w tym jeszcze było kilka podprażonych pestek dyni, i kilka kiełków lucerny, to byłabym przeszczęśliwa i bym powiedziała, że ślinka mi cieknie i chcę to zjeść. Teraz! :) I jeszcze do tego carpaccio z buraczka, z tofu z kminkiem :)

No, to tak mi się zmienił smak :)


Komentarze

  1. świetnie mi się to czytało. a wyobraź sobie, że ja popadam ze skrajności w skrajność. tzn. bardzo smakują mi warzywa bez jakiejkowlwiek ingerencji przypraw, soli i tak np. moge zajadac się surowa marchewką albo fasolka szparagową na parze czy brukselką ale również miewam fazy na żywność [złe słowo] pozbawiona jakiejkowliek wartości odzywczej czyli ciacha z bita smietaną, desery z czekoladą, frytki czy inne rafinowane zamulacze, po których czułam się fatalnie i dlatego teraz jestem znowu na 100% weganskiej diecie i wiesz co: uwielbiam TO!!! dlatego Ci się nie dziwię, że tez jestes zachwycona mądrością swojego organizmu. i nie rusza mnie już wcale to jak dla mojego męża przygotowuje nieraz tradycyjne nieweganskie a nawet niewegetarianskie potrawy ... choc nie wykluczam od czasu do czasu jakiegos grzeszku ... lecz nieprędko chyba :) nawet na swięta nie zamierzam się kusić na te pierdoły na stole u rodziny. będę uwazana za jakiegoś freaka, ale rodzina wybaczy :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz